24.08.2014

Rozdział szesnasty-'Cień przeszłości"



Jedno wielkie wspomnienie.

Szare, niewyraźne odbicie kroczy za tobą. Nie opuszcza cię na krok, na sekundę. Idzie za tobą. Cicho i spokojnie, jest bezszelestny. Bez twarzy i ubrań, tylko kształt. Nie odstępuje cię. Przyczepił się do ciebie, jak rzep, którego nie czujesz. Niewidzialny klej? 
Depcze ci po piętach, wciąż, nieustanie. Nadal. Idziesz, idzie. Biegniesz, biegnie. Uciekasz? Nie zdołasz nawet o centymetr. Nigdy, zapamiętaj. Już zawsze będziesz prześladowany. Do końca. 
Jesteś przerażony? Dobrze. 
Odwróć się. Widzisz? Może oślepłeś? Co tam jest? Wciąż cie śledzi? Jest za tobą?
Odpowiedz.
Niech strach ucieknie w popłochu, na nic się nie przyda. Niech serce przestanie kołatać, jest mu potrzebny spokój. Niech oddech zwolnij, nie potrzebujesz go więcej. Niech oczy przestaną wypatrywać niewidzialności, nic nie wskórają. Niech zmysły zostaną na miejscu, są potrzebne. Niech twój duch będzie spokojny albo odleci. Tyle, tylko tyle.
Przestań się bać. Jesteś bezpieczny, całkowicie. Nikt cię nie prześladuje. Nikt. 
Obronisz się przed nim, jeszcze chwila. Bądź czujny i ostrożny, czekaj. Nic więcej nie możesz zrobić. Nie potrafisz. Nie chcesz. Przytłacza cię to światło, które ani trochę nie jest bezpieczne. Uratować może cię jedynie ciemność. Jej ciemne macki chwycą się w złym uścisku niepamięci.
Ale zaraz, słońce zasłoniły puchate obłoki. On wciąż się ciebie trzyma. To nie jest zwykły cień, to brzemię twojej tragicznej przeszłości. 
Wciąż ci nie przeszkadza? Nie ciąży przy każdej niewygodnej myśli?
Świetnie.

7.08.2014

One Part-"Pierwsze spojrzenie" | Naxi

   Dla Lissy Bells, cieszę się, że wracasz. Miła niespodzianka, zwłaszcza, że przed pielgrzymką zaczęłam nadrabiać Twoje rozdziały. Czekam z niecierpliwością na coś nowego. ♥


Krople deszczu odbijały się od muru zamków. Jedna wyprzedała drugą, drugą trzecią, trzecia czwartą, a czwarta piątą... 
Ścigały się, która pierwsza dotknie surowych ścian pałacu.
Wyścig trwał w nieskończoność, nie pozwalając promieniom słońca zwiedzić zakamarków fortecy. Świetnie się bawiły, zastępując drogę wesołemu słońcu. A tej zabawie nikt nie potrafił się sprzeciwić. Wszystkim brakowało sił, kiedy małe krople dotykały ich nagiej skóry. Jakby te przezroczyste łzy nieba żywiły się ich duszą, zabierały ją ze sobą na dalszą wędrówkę.

Życie ulatywało z przyszłej władczyni krainy. Nie miała dość siły, aby trwać przy swoich podanych, rodzicach, służbie oraz tym, który został jej przeznaczony. Tym, którego nie chciała poślubić. Tym...
Przy swoim narzeczonym, który był jak gwiazdy. Piękny, lecz odległy. Choćby chciała, nie mogła go dotknąć, posmakować, zbadać. Między nimi tworzyła się noc, pusta i ciemna. Bez rozświetlających punkcików-tego najpiękniejszego oblicza mroku.
Schowali go w szklanej skrzyni chyba, bojąc się, zbliżyć do siebie osoby, które miały spędzić ze sobą resztę życia.
Śmieszne. Niewiarygodne. Oburzające. Niedopuszczalne. Bezsensowne.
Jak lody czekoladowe na Antarktydzie. Absurd.  
Od czasu do czasu, wpatrywała się na niego z podziwem, zastanawiając się, jakim cudem, ktoś taki jak on-wysoki, przystojny i uprzejmy-królewicz zgodził się poślubić ją, zwykłą księżniczkę o włosach czarnych jak noc i spojrzeniu rozrywającym duszę, o przeciętnej figurze i niebagatelnym uśmiechu, o czerwonych, szatańskich ustach i głosie jak u słowika.
On nie mógł się zgodzić, a rodzice tego proponować. To było nierealne.

Małżeństwo?
Ślub biorą osoby, które skradły swoje serce nawzajem, które nie widzą świata poza tą drugą osobą, które wiedzą co, to miłość.
A to? Tylko błazenada, sprawy polityczne, cyrk, kolejna bzdura, która byłą najnormalniejsza na świecie. 
Wszystko dla dobra królestwa.
Dla dobra królestwa, dla pokoju, dla satysfakcji rodziców, dla niego. Dla wszystkich.
Miała go poślubić.
Diego miał zostać jej mężem. Przyobiecanym, skazanym na nią do końca świata. A ona nie mogła zabrać głosu, nie w sprawię dotyczącej jej szczęścia. Nie miała prawa. To nie Natalia decydowała o swojej przyszłości.

A krople deszczu wciąż uderzały o mury zamku.
Grały dobrze jej znaną melodię, jej piosenkę.  Od tygodni na dworze dźwięczał ten sam smutny koncert, który za każdym razem doprowadzał ją do łez. Te same słone łzy, spływały po jej zaróżowionych policzkach. 
Usiadła na swoim czerwonym łóżku z krwistym baldachimem, poduszki bez większego ładu odpoczywały na podłodze. Znowu oplotła nogi i przycisnęła głowę do kolan. Nie miała siły, patrzeć na to, co wyrabiało się za oknem albo gorzej-w głównej sali pałacu. 
Przygotowania ruszyły pełną parą. 
Wiedziała dlaczego. Każdy wiedział.
Ostatni dzień wolności.

Podniosła wzrok. Tuż na przeciwko jej skulonego ciała, wisiał obraz. Najprostszy w całym zamku, jej portret. Rysy twarzy na dziele, były ostrzejsze niż zwykle, jednak wyglądała o wiele łagodniej. Jak anioł. Brakowało jej tylko skrzydeł, bo biała suknia, w którą była ubrana dawała już bardzo złudne wrażenie o jej boskim pochodzeniu.
Podeszła bliżej. 
Przejechała lewą ręką po pozłacanej ramię. Lubiła patrzeć na swoje płócienne odbicie. Było jak lustro, tylko doskonalsze. O wiele bardziej przyjemne dla oka. Dzięki niemu, jakieś resztki pewności siebie trzymały się Natalii, najmocniej jak mogły.   
Chwyciła w obie dłonie błękitną suknie (nienawidziła chodzić w kolorze morza, jako zagorzała przeciwniczka morskich wypraw, przyprawiało ją to tylko o delikatne mdłości). Podeszła pewnym siebie krokiem do brązowej skrzyni, która stała w rogu komnaty, obok małej półki z książkami, które tak kochała.
Uklękła, przygniatając kilka warstw pofalowanego jedwabiu, spływającego jak woda, po jej tali.
Otworzyła ciężkie, drewniane wieko, skrzywiła się, widząc rażącą biel. Pogładziła, wystającą na wierzchu koronkę. Chciała wyciągnąć ślubną suknie, żeby zobaczyć ją po raz ostatni, jako pełnoprawna panna, ale do głowy wpadł jej dużo lepszy pomysł.
Chwyciła czarną pelerynę z kapturem, stanęła przed lustrem i zarzuciła ją na siebie. Przykryła swoje czarne loki i po chwili zniknęła za drzwiami. Przytrzymywała niebieski dół sukni, zbiegając ze schodów. Kamienna posadzka idealnie odbijała echo jej kroków. Przez małe okienka mogła dostrzec wciąż szalejącą burze, ale było w niej coś innego. Wichura się uspokajała. Powoli, słońce zyskiwało przewagę. Aż w końcu kiedy pokonała ostatni stopnień, stanęła na przeciwko wejścia do sali balowej, na dworze nie było śladu chmur.
Zawahała się, nie miała najmniejszej ochoty, sprawdzić jak idą przygotowania. To nie był jej problem. Natalia miała się tylko pojawić w idealnej sukni, perfekcyjnej fryzurze i fałszywym uśmiechu, powiedzieć 'tak' i udawać szczęśliwą żonę.
Prosta do odegrania rola.
Odważyła się, przekroczyła próg i stanęła na jasnych płytkach.
Żyrandol jak zwykłe opadał kryształową kaskadą i oświetlał całe pomieszczenie. Ogromne okna, wciąż zasłaniały purpurowe zasłony. W sali było prawie pusto. Jedyną ciekawą rzeczą, były kwiaty. Wszędzie porozstawiane róże, w różnych kombinacjach i kolorów, ale wszystko, każdy szczegół pasował do siebie idealnie.
Jak kawałki kolorowych puzzli.
Czego mogła się spodziewać? To jej wielki dzień, najdrobniejsze szczegóły, błahostki, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, oczywiście.
Pochwyciła spojrzenie tych kilku osób, będących kilka metrów przed nią.
Mama, tata, rodzice jej narzeczonego i sam zainteresowany. Nie mogła się tego spodziewać.
Wyprostowała plecy, czym prędzej strzepała kaptur z twarzy i ruszyła w ich kierunku, z gracją, jak przystało na następczynie tronu.
Byli szeroko uśmiechnięci, jak zwykle. Ukłoniła się, zgodnie z obyczajem, a kąciki ust wystrzeliła w górę. Z pokazanymi zębami, było jej bardziej do twarzy.
-Jak samopoczucie, Wasza Wysokość?-Jutro mieli przysięgać sobie miłość aż po grób, tymczasem wciąż zwracali się do siebie tym oficjalnym, zupełnie niemałżeńskim tonem. 
-Czuje się doskonale, książę, dziękuję. Aczkolwiek nie mogę doczekać się jutrzejszej uroczystości, wydaje się to to tylko nierealnym snem. Prawda, Wasza Królewska Mość?-Nawet do rodziców, nie mogła odzywać się normalnie.
-A gdzie się wybierasz, księżniczko?-Ojciec jej przyszłego męża, był wyjątkowo sympatycznym człowiekiem. Diego był jego wierną kopią, oszałamiający uśmiech, postawa, sposób bycia, czy mówienia, utwierdzał ją w przekonaniu o nim jako kimś dobrym, kimś z kim mogłaby się zestarzeć. Rodzice nie mogli wybrać lepiej, nikt nie mógł.
Ale pomimo całego bałaganu, wiedziała co czuje. Nie kochała go i chyba nigdy nie zamierzała pokochać.
Brunet nie był jej przeznaczony, jednak już słyszała dźwięk weselnych dzwonów. Nie było odwrotu.
-Do lasu, na spacer, słońce w końcu wyszło, chciałabym się nim nacieszyć. Nie macie nic przeciwko, prawda?
-Ależ oczywiście, że nie, przyszła żono.-Ujął jej dłoń i złożył na nich słodki pocałunek.
Był taki uroczy. Po prostu, nie mogła oddać mu swojego serca? Czy życie nie byłoby wtedy prostsze?
Los, jak zwykle miał inne plany. Lepsze?

Skłoniła się po raz kolejny i z wdziękiem, wyuczonym od maleńkości, odwróciła się w kierunku następnych drzwi.
Wciąż z pogodnym wyrazem twarzy, szła przez długie kamienne korytarze i świetnie odgrywała swoją rolę szczęśliwej narzeczonej. Wszystkich, których spotkała nabierała na tą wyszukaną grę aktorską. Albo po prostu byli naiwni.
Nikt nie wie, co może dziać się w głowach królewskiej służby.
Dotarła w końcu na dziedziniec, na którego środku stała fontanna, utopiona w zieleni jakiś krzaków, kwiatów i innych roślinopodobnych rzeczy. Nie lubiła oglądać tego czegoś, szpecącego przód jej zamku.
Dużo bardziej wolała tą figurę anioła przy wejściu do labiryntu. Miał naprawdę duże i pokaźne skrzydła. Oczywiście, rozłożone. Rękami wystawionymi w górę przytulał wszystkie duszę, błądzące po ścieżce.
To był Anioł Stróż Natalii, najważniejszy promień nadziei w królestwie. Jej małe słońce.
Uśmiechnęła się w jego kierunku, przecież on... rozumiał, prawda? Musiał rozumieć.
Zawróciła, w kierunku lasu, znajdującego się kilkadziesiąt kroków dalej. Dzisiaj, w ten dzień, w tej chwili, potrzebowała tylko jednego. Towarzystwa jedynej osoby we Wszechświecie, z którą mogła milczeć, a ta cisza wcale nie byłaby krępująca.
Potrzebowała samotności.

Latała nad trawą z uporem, starając się żeby sukienka pozostała w tym samym- albo choć zbliżonym- stanie, kiedy wychodziła ze swojej komnaty. Księżniczki się nie brudzą i nie drą ubrań, to nie wypada.
Drzewa chroniły ją od innych, a dzięki ptakom i ich anielskiemu śpiewowi, zapomniała o wszystkich i wszystkim.
Ślub przez chwile nie wydawał się ani trochę straszny.
Potem dotarła do małej polanki i znowu obleciał ją strach i wstręt. Nie była gotowa na to, co się działo w okół jej. Nie pasowała do tej historii, chciała być jednym z maluczkim, który ma wpływ jedynie na swoje sumienie.
A ona?
Nawet tego nie mogła posiadać.
Nie ma takiego czegoś jak sprawiedliwość, kolejna historia wymyślona na poczekaniu, żeby uspokoić miliony.


Położyła się na miękkiej trawie. I w końcu była całkiem sama, tak jak powinno być zawsze. Pałacowy tłok, nie był dla Natalii, jednak w takiej roli ją obsadzono i w takiej roli pozostanie do końca, nie ważne co miałby się stać. Główna rola w przedstawieniu zwanym życie została przytwierdzona do tabliczki z napisem 'odpowiedzialność'. Nie mogła zostać zdjęta i ciśnięta w ogień. 
Czas wejść na scenę i zacząć show...
Ale najpierw ostatnia przerwa przed spektaklem.

-Wasza Wysokość?-Czyli jednak odpoczynek nie był jej dany. Podniosła się, najpierw na łokcie, ale uświadamiając sobie, że ktoś może zobaczyć ją tak frywolną, natychmiast przybrała godną niej postawę.
-Twoja godność, panie?-Oficjalny ton parzył ją w usta.
-Maximiliano, Wasza Królewska Mość, jestem zaufanym przyjacielem pańskiego narzeczonego.-Ukłonił się, jak wszyscy, ale jednak... nie tak jak inni ludzie. Wydał się jej o wiele sympatyczniejszy, milszy i... o zgrozo, przystojniejszy. Był słodki jak poranek wiosną.-W pałacu martwią się o panienką, z uwagi na jej długi stan przebywania na świeżym powietrzu.
Ile to długo mogło trwać? Godzinę? Pół?
-Ile czasu zostało do zachodu słońca?
-Za godzinę nastanie zupełna ciemność, królowo.-Odparł nonszalancką. Czyli była tutaj jakieś pięć godzin, nic dziwnego, że posłali kogoś na zwiady.
-Natalia.-Ostatnia noc wolności, wymaga odrobiny szaleństwa.
-Słucham?-Miał minę, jakby niebo, nagle przybrało kolor słoneczników.
-Mów do mnie Natalia, Maximiliano. Jutro moje życie się kończy, przed śmiercią chce, usłyszeć jak naprawdę powinni wszyscy się do mnie zwracać. 
Mogłaby mnie onieśmielić samym pstryknięciem palców, ale musiała użyć słów, żeby pogrążyć mnie jeszcze bardziej!
-Oczywiście, Wasz... Natalio. A czy teraz możemy wracać? 
I z powrotem opadła na zielony, puszysty dywan. 
-Nie, chce tutaj zostać ostatni raz, jako prawdziwa ja. Usiądź obok i rozkoszuj się rześkim powietrzem. Pomyśl, że to może być twój ostatni oddech. Wtedy wszystko jest piękniejsze, bo może już nie wrócić.
-Dziękuję, ja może wrócę do pałacu.-Nie mógł zostać z nią sekundy dłużej, wtedy nie ręczył za siebie. Ona nie była jemu przeznaczona i nie chciał zrobić czegoś, czego będzie żałować do końca. Przybrał, więc taktykę obroną, tak było lepiej. 
-To był rozkaz, kolego.-Umiała wykorzystać swoją władczość i status. Naprawdę potrafiła dobrze to zrobić. 
-Tak jest.-Szansa została stracona. Musiał zachowywać się normalnie w jej towarzystwie. Nie ważne jak bardzo był ją zauroczony, starał się zapanować nad myślami. Na próżno. 
Księżniczka, na złość całemu światu postanowiła, rozpocząć jakże długą, trudną i ciekawą konwersacje z przyjacielem jej przyobiecanego. 
Mówili. Milczeli. Myśleli. Zastanawiali się. Oddychali. Czuli. Razem. 
To był koniec. 

A potem, spojrzała w jego oczy i poczuła, że mogłaby wpatrywać się w nie do końca świata i jeszcze dłużej.
I wtedy zrozumiała.
Zakochała się dzień przed jej ślubem.
Cholera, los naprawdę jej nie lubił, ale nie miała zamiaru o tym myśleć. 
To było bez znaczenia. Nic nie mogli zmienić.

Kiedy wysoko na niebie księżyc oświetlił ich rozgrzane od pocałunku ciała, wrócili do rzeczywistości.
On pogładził po raz ostatni jej, najdelikatniejszy w królestwie policzek i odszedł bez słowa, żeby nie cierpieć bardziej niż było to zapisane w gwiazdach.
Maxi... Zapamiętanie jego i imienia i uśmiechniętej twarzy sprawiło jej tylko przyjemność.
A może kiedyś...
Może kiedyś znów się spotkają.
Nie przyznałaby się nikomu, ale po co ukrywać coś przed samym sobą?
Naprawdę liczyła, że jeszcze kiedyś go zobaczy.
I odeszła wolnym  krokiem do swojej bajki, czekając na księcia, którego już spotkała.
Teraz wystarczyło poczekać aż znów pochwyci jego spojrzenie. Nie mogła się doczekać aż znów stanie na jej drodze. Miała nadzieje, że razem będą kroczyć tą ścieżką do szczęścia.
Ale nie mogli. 
I znowu zaczęło padać. Słońce, w postacie jego uśmiechu, zaszło na zawsze. A ona bezwiednie wpatrywała się przez siebie, czekając na coś, co nigdy nie miało się wydarzyć.
Ale los postanowił, nie dzielić się z nią tą jakże cenną informacją. Tak po prostu zniszczył jej życie, bo tak mu się zwyczajnie podobało. Długa lista zniszczonych marzeń, powiększyła się o jeszcze jedno imię.
Jakby ktokolwiek przejmował się tymi po wypisanymi,  martwymi sercami. 
Nie ufajcie przeznaczeniu. To jedne, wielkie, zakłamane coś, które udaje, że mam wpływ na cokolwiek. 
A może nie udaje?
Podniosła do góry zmęczone powieki. Melodia deszczu znów rozbrzmiała w jej królestwie. 

I to był koniec bajki, która wcale nie skończyła się dobrze.


Hej, cześć i czołem! :)  Sophciak wita Was bardzo serdecznie. Powróciłam dzisiaj do mojego kochanego miasteczka, po sześciogodzinnej podróży autobusem i padam na twarz, ale co tam, kto jak nie ja się z Wami przywita? :3 W każdym bądź razie dziękuję Wam za te ciepłe słowa na Ziemi i nowym blogu na, który zapraszam LINK. [Na komentarze odpowiem już teraz, zaraz. Jednak zrobię to jutro, bo już nawet siedzieć na krześle nie mogę. ;-;] Dzięki Wam serdecznie za nie. <3 Na waszych blogach będę nadrabiać w ciągu kilku najbliższych dni, kiedy z powrotem przyzwyczaję się do laptopa i łóżka. I do ciepłej wody. Aktualnie czuje się jak w raju. Nie przejmujcie się, odbija mi trochę. A nawet trochę bardzo, wszystko mnie boli, rozumiecie nie. xD Ale doszłam i jestem z siebie dumna. Naprawdę niesamowite wrażenie, kiedy w końcu się weszło na Jasną Górę. Jeżeli ktoś nie jest zdecydowany iść na pielgrzymkę, zachęcam Was serdecznie. Zwłaszcza, że niektóre grupy idą po 3-4 dni, nasza dochodziła 10 a przez pierwsze 3 mieliśmy już 1/3 drogi za sobą. Och, trochę dziennie szliśmy. ;)
Co do parcika, to najlepiej zamknijcie oczy, pisałam go chyba w maju? Nie, nie wiem. I tak jest straszny. Ale jako iż jestem w dziwnym stanie agresji i euforii nie będę wybrzydzać ani narzekać, tylko pomiziam mojego kota, za którym się stęskniłam. Coraz gorzej ze mną. ;-;
Nie zawracam więcej gitary, buziaki. ♥
No tak, zapomniałabym, Lissa weny. ;) 

+ na Prawym Pasku bocznym macie link do Konkursu. ;)
Layout by Yassmine