27.03.2014

Rozdział dziewiąty- 'Moja miłość, moje szczęście'

Dla Milagros,mam cichą nadzieje, że Ci się spodoba. :) 

Tyśka, zadedykowałam bym ci go znowu, ale tak trzeci pod rząd? XD Nie mniej jednak wątpliwości, że to dzięki Tobie pojawił się tutaj tak szybko. I to Twoja zasługa, że stało się to, co się stało więc chciałabym Ci za to serdecznie podziękować. Miło mieć słońce tak blisko siebie. 
 Może to jednak jest dedykacja? <333333333333 

         
           Życie to...
        Jak mamy je określić, skoro każdy ma jego swoją definicje, prawda? Staramy się funkcjonować jak reszta społeczeństwa, mając nadzieje, że nie wyróżniamy się z tłumu. Nie chcemy żeby wytykali nas palcami; nazywali dziwakami. Aż w końcu wszyscy stają się jedną, wielką,  szarą masą. Zero charakteru, zero oryginalności. Wszyscy idą w jednym kierunku, widząc tylko czubek swojego nosa. Rzeka płynie spokojnym nurtem, zabierając niczego nieświadome ofiary, które tracą własną osobowość. Topią się, kiedy wpadną zbyt głęboko, kiedy zatracą siebie  już całkowicie. Wtedy stają się dokładnie tacy sami. Ale co w tym złego? Kto teraz chciałby być inny? Do wystąpienia przed szereg potrzebna jest odwaga. Komu jej nie brakuje?
        Teraz spróbujmy ubrać w słowa szczęście i miłość. 
       

        Moja miłość teraz uroczo je śniadanie i promienie się do mnie uśmiecha, a szczęście wygląda tak jak ona czyli jest najpiękniejsze na świecie.
     -Pojedźmy w góry-to nie był pytanie. Oznajmił to po prostu, patrząc z uśmiechem na jedzącą naleśniki Violettę.-Wyjeżdżamy dziś wieczorem. 
        Za to moje szczęście ma brązowe włosy, głębokie oczy i pełen uwielbienia uśmiech. Natomiast miłość, to bijące dla niego serce, które jest schowane głęboko na dnie mojej duszy, kiedy nie ma go w pobliżu. 
          Adrian wesoło podskoczył na krześle i rozpoczął wędrówkę od cioci do wujka, przytulając się do nich najmocniej jak potrafił. Podobało mu się jak Violetta działała na szatyna. Dzięki niej, twarz Leona rozpogodziła się i mały nie widział już nad nim ciemnych chmur. Dawno nie zauważył, żeby bratu jego mamy przez tak długi czas iskrzyły z radości oczy. Chłopczyk szybko podniósł do góry rękę wuja pisnął z przerażenia. 
         -Moja bajka juś leci!-popędził, jak dało się najszybciej, do sąsiedniego pokoju. A oni? Wciąż nie ruszyli się z miejsc, chłonąc widok swojego szczęścia.

17.03.2014

Rozdział ósmy- 'Magiczne pudełko'

Zostałam zmuszona do tego co zaraz zrobię. XD 
Dla Dulce, z niecierliwością czekam na Twoją zemstę. ♥
Fruits, dla Ciebie również. Niby kilka pytań a jak potrafią poprawić humor. :*

Choroba nie jest czymś przyjemnym. Nie ważne jak poważna. Każda choć trochę utrudnia nam życie. Ale jeżeli spojrzymy na to z innej perspektywy to... Co właściwie nie sprawia nam problemów? 
     Miłość? Może być największym skarbem naszego serca, jednak równie dobrze potrafi zniszczyć je na tysiące kawałków. Chwile radosnego uniesienia, zamienią się w dziesiątki nie przespanych nocy. Tysiące wylanych łez będą zadawać jedno pytanie. Było warto? Chyba, że prawdziwa miłość istnieje naprawdę...
    Przyjaźń? Przyjaciele są ważni, dopóki nie wbiją nam noża w plecy. Albo my tego nie zrobimy. Najprawdopodobniej ktoś ucierpi. Chyba, że spotykasz swoją bratnią duszę...
       Praca? Jeżeli nawet daję nam satysfakcje. To skąd pewność, że będzie tak na zawsze? Chyba, że los się do ciebie uśmiechnie...
      Rodzina? Uroczę niedzielne obiadki u babci. Pełny stół. Mnóstwo rozmów. Pokój pełen śmiechu. Kto tego nie kocha? Wszystko jest dobrze, zanim ktoś nie wyciągnie zawleczki od granatu i nie rozpęta wojny. Chyba, że wszystko się ułoży...
      Szczęście to iluzja, która trwa tak długo aż coś się nie zawali. Chyba, że jesteś optymistą. Wtedy nie odnajdziesz go nigdy, ponieważ wystarcza ci jego tania namiastka. 
      Życie jest naprawdę cholernie piękne...
      Dlatego musimy korzystać z niego ile tylko się da. Zapamiętywać radosne chwile. Zapominać o ludziach, którzy powodują tylko ból. Cieszyć się, kiedy otaczamy się wspaniałymi osobami. Obdarowywać ich naszym uśmiechem. Troszczyć się o tych, którzy są dla najważniejsi. Chwytać dzień, najmocniej jak tylko się da. Pielęgnować to, co mamy. 
       Starać się znaleźć szczęście. 

8.03.2014

One Part miejsce I | Autor: Alexandra Comello

Szła zatłoczonymi chodnikami Buenos Aires. W rękach kurczowo ściskała stos kartek i teczek, które niosła do swojej pracy. Co chwilę odgarniała włosy spadające jej na twarz. Słońce znajdujące się wysoko na niebie rzucało swoje promienie na jej bladą, zmęczoną twarz. Powietrze było tak parne, że ciężko jej było oddychać, zresztą nie tylko jej.
Przez chwilę swojej nieuwagi – kiedy to zatracona była w rozmyślaniach jak bardzo ostra będzie reprymenda jej szefa – z rozpędu uderzyła w plecy wysokiego, postawnego mężczyzny. Cofnęła się o krok, a wszystkie dokumenty wypadły z jej rąk i rozsypały się po całym chodniku.
Ten odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy.
- Ja… Ja prze… - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć widząc, że nie rozmawia ze szczególnie miłym człowiekiem.
Jednak ten mruknął coś niekoniecznie pochlebnego pod nosem, odwrócił się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych.
Zrezygnowana spojrzała na kartki leżące na brukowanym chodniku. Część z nich już nie była tak śnieżnobiała jak wtedy, kiedy wychodziła z nimi z domu, a części już nie było w ogóle widać.
Kucnęła z rozpaczą i zaczęła zbierać porozsypywane dokumenty mając nadzieję, że choć połowę z nich uda się uratować. Wiedziała już, że jej szef na pewno nie będzie zadowolony i w najlepszym wypadku każe jej zostać w pracy po godzinach. A w najgorszym ją zwolni. Tak, rzeczywiście, to drobnostka.
Wtedy za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała podnosić głowy by domyślić się, do kogo należy ten głos. Rozpoznałaby go zawsze i wszędzie.
Ale to głupie. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
- Pomogę ci.
Kątem oka widziała jak klęka obok niej i pomaga w zbieraniu papierów. Z nim poszło jej to o wiele szybciej.
Kiedy z zasięgu jej wzroku nie było widać już żadnych dokumentów, podniosła się z kucek do pozycji pionowej.
Ale nie przewidziała, że on w tym momencie zrobi to samo.
I wtedy ich spojrzenia się spojrzały. On wpatrzył się w jej idealne rysy twarzy, pełne usta i wystające kości policzkowe, a ona po prostu zatonęła jego ciemnobrązowych oczach.

- Francesca!
Sześcioletnia dziewczynka bawiąca się lalkami na różowym dywanie w swoim pokoju zdrętwiała. Podniosła gwałtownie głowę kierując spojrzenie na śnieżnobiałe drzwi, przez które wyjść można było na korytarz.
W myślach odliczyła do trzech, a wtedy one otworzyły się z hukiem.
W progu stanął ten, którego tak nienawidziła. Ten, który zabrał jej całe szczęście.
Widziała, jak zbliża się ku niej, jak stawia ciężkie kroki zmierzające w jej kierunku. Przerażona siedziała nadal w tym samym miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jej bladoniebieskie oczy rejestrowały każdy jego ruch, w tym wielką rękę, którą uniósł do góry, a po chwili z zamachem opuścił na dół uderzając nią swoją własną córkę.

Siedziała skulona w kącie, rękami zasłaniając swoją głowę. Bała się. Bała się jego gniewu i tego, co może nastąpić po jego pełnym przekleństw i wrzasku monologu. W swojej bujnej wyobraźni czuła już ten ból, który rozchodził się po całym jej ciele w skutek kolejnych uderzeń.
I nie myliła się. Seria ciosów spadała na jej ręce, nogi i wszystko inne. Była przyzwyczajona do tego cierpienia, jednak z każdym kolejnym staczała się coraz głębiej.
Jej koszmar trwał już dziesięć lat czyli tyle, ile już była na tym świecie. Nie mogła obudzić się z tego snu, co tak bardzo jej ciążyło.
Wyszedł. Zostawił ją samą. Dziękowała Bogu, że nie musiała znosić więcej. Nie wiedziała, czy dałaby radę.
Drżącą ręką wzięła do ręki telefon, który leżał na stoliku. Był to stary model, który trzeba było ładować każdego dnia. Jednak jej – dziewczynce, a może już dziewczynie, która przeżyła zaledwie jedną dekadę – wystarczał w zupełności.
Jak najszybciej potrafiła wystukała numer swojego najlepszego przyjaciela.
- Leon – wyszeptała, kiedy odebrał po pierwszym sygnale. – Pomóż mi…

- Możesz już zdjąć mi tą chustkę z oczu?
- Jeszcze chwilę, Francesca, poczekaj.
Westchnęła ciężko. Złapała się kurczowo jego ręki i próbowała nie przewrócić się. Jednak nic nie było takie pewne. W końcu nic nie widziała.
- To tutaj.
Zatrzymali się. Odwiązał jej chustkę, jednak nadal zabronił jej otworzyć oczu. Zrobili jeszcze kilka kroków do przodu.
- Możesz spojrzeć.
Podniosła powieki. I zamarła.
Znajdowali się na wielkiej, zielonej łące. Wokół rosło pełno drzew, krzaków z jeżynami i innymi owocami. Na trawie leżał czerwony, a na nim poukładane były przeróżne produkty, takie jak jabłka, kanapki czy nawet lody.
- Wszystkiego najlepszego w dniu trzynastych urodzin, Francesca.
Spojrzała na niego. Jego uśmiech przemawiał do niej z taką siłą, że nie mogła oprzeć się odwzajemnieniu go.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem. Objął ją ramionami i przytulił do siebie całując ją w głowę. I pomyśleć, że dwójka tych nastolatków chodziła dopiero do gimnazjum. Dojrzałością jednak przewyższali wszystkich dorosłych.
- Dziękuję, Leon. – Jej głos zadrżał z emocji. – Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.

Tej nocy znów do niej przyszedł. A miała nadzieję, że spędzi ją spokojnie. Myliła się.
Słyszała, jak zaskrzypiały drzwi jej pokoju. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków stawianych na drewnianej podłodze jej pokoju. Nie otwierała oczu. Udawała, że śpi.
Poczuła jak ją dotyka. Jego wielkie dłonie jeździły po całym jej posiniaczonym ciele. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy.
- Przestań, proszę… - szepnęła.
Ale on nie zareagował. Po raz kolejny od piętnastu lat ją wykorzystał. Nie wiedziała ile razy już to zrobił, po czwartym przestała liczyć. Miała dość. Dość wszystkiego.
Przy życiu utrzymywał ją tylko Leon – jej przyjaciel.
Przestał. Zszedł z jej łóżka i wolnym krokiem skierował się do drzwi.
- Dobrej nocy, córeczko.
Wyszedł zostawiając ją samą. Wtuliła twarz w poduszkę i zaniosła się cichym szlochem. Nie wiedziała, dlaczego to właśnie ją to spotkało. Przecież nigdy niczym nie zawiniła. Ale widocznie Bóg miał jakiś cel w tym, że skazał ją na takie cierpienia. W końcu nic nie dzieje się bez powodu.

Biegła. Biegła tak szybko jak tylko mogła. Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Rękawem bluzy otarła krew spływającą po jej twarzy. Czuła wielki ból w każdym, nawet najmniejszym fragmencie swojego ciała. Chciała już dotrzeć do celu, znów być w ramionach swojego przyjaciela, który przytuliłby ją z całej siły i dał poczucie przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa. To było dla niej w tym momencie najważniejsze.
Wbiegła po kamiennych schodkach i już stała przed drzwiami jego domu. Zadzwoniła, zapukała. Czekała kilka sekund, aż te otworzyły się i stanął w nich Leon.
Widząc ją zamarł, jednak po chwili chwycił ją za rękę i wciągnął do środka, jednocześnie przyciskając do siebie. Głaskał ją po czarnych włosach i szeptał uspokajające słowa, którymi chciał zagłuszyć jej płacz.
Nie wiedział, który raz już przybiegła do niego o tej późnej porze, jednak w ciągu tych siedemnastu lat zdarzyło się to naprawdę wiele razy, a jemu za każdym razem towarzyszyły te same uczucia. Czuł wielkie współczucie do tej małej istotki, którą trzymał w ramionach i nienawiść do tego, który jej to robił. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze na to pozwalał. Może po prostu bał się zadziałać?
Odsunął ją od siebie i założył kosmyk błąkających się po jej poranionej twarzy włosów za ucho. Opuszkiem palców starł czerwoną krew wypływająca z jej rany na czole.
- Nie każ mi tam wracać – poprosiła rozpaczliwym szeptem.
Chwycił ją za posiniaczone dłonie i spojrzał w jej pełne bólu oczy.
- Nigdy.

A jednak wróciła. Wróciła po to, aby rok później wyślizgnąć się śmierci z rąk. Można powiedzieć, że tą śmiercią był jej własny ojciec. A Aniołem Stróżem, Wybawicielem, był Leon.
- Co się z nim stało? – spytała.
Siedziała na szpitalnym korytarzu w towarzystwie swojego najlepszego – i jedynego – przyjaciela.
Spojrzał na nią z troską.
- Dostał to, na co zasłużył – odparł dotykając jej bladego policzka. – Nie myśl o tym. To już przeszłość.
Zapatrzyła się w jego oczach. Widziała w nich tak wiele współczucia i miłości. Miłości, którą darzyli się od osiemnastu lat. Byli w końcu przyjaciółmi.
Ale przyjaźń a miłość – tak wielka różnica? Owszem, dla niej tak.
- I już nie wróci? – W jej głosie słychać było strach.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie wróci – zaprzeczył.
W jej spojrzeniu nadal czaił się niepokój.
- Nie znajdzie mnie? – Histeria w jej głosie narastała z każdą chwilą.
Objął ją ramieniem i przytulił mocno do siebie.
- Nie znajdzie – rzekł. – Nie pozwolę na to.
Wtuliła twarz w jego ciepły tors i zaczęła wdychać jego zapach. Był on jedyny w swoim rodzaju, nigdy takiego nie spotkał, nie czuła.
Powoli odsunęła się od niego. Ich spojrzenia spotkały się.
Chwycił ją za trzęsącą się rękę.
Czuli to samo.
Zaczęli się do siebie zbliżać. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry, które oni pokonali w kilkanaście sekund. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich usta spotkały.
Dotykał jej poranione wargi swoimi. Nie odstraszyły go nawet te przecięcia na nich, które były w końcu tak dobrze wyczuwalne.
A ona? Ona nie zastanawiała się nad tym co robi. Wtedy żyła chwilą. Chwilą, która była najlepszą w jej życiu.
Oderwali się od siebie.
Widziała jego zdezorientowanie, za to on doskonale czuł jej speszenie.
- Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi – wyszeptała starając się powstrzymać drżenie swojego słabego głosu.
Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Tak – potwierdził. – Tylko przyjaciółmi.

Oderwała wzrok od jego twarzy. On swoje spojrzenie skierował na kartki, które trzymał w rękach.
- To… to twoje. – Wyciągnął je w jej stronę.
Wzięła je od niego.
- Dziękuję.
Ale on nie wiedział, że dziękuje mu za wszystko co zrobił dla niej przez tyle lat. A ona po prostu nie była świadoma, że jej słowa odnoszą się właśnie do tego.
Oboje byli zdziwieni tym, co przed chwilą zobaczyli nawzajem w sobie. On zobaczył w niej dojrzałą kobietę, która mimo tak trudnego życia brnie dalej, przed siebie, a nie nastoletnią dziewczynę, która tak bardzo cierpi.
Ona dostrzegła w nim mężczyznę, który tak bardzo jej pomógł, mężczyznę, który był przy niej od małego, który uratował ją od śmierci.
- Muszę już iść – rzekła wreszcie.
Podrapał się po głowie.
- Tak… ja też.
Powoli odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w kierunku swojej pracy.
Znów to czuła… To, co wtedy, kiedy przybiegła do niego w nocy. To, co czuła w szpitalu podczas rozmowy z nim.
Ale to nieistotne. Byli przecież tylko przyjaciółmi.


*********
Tak jak mówiłam. Praca zwycięscy została opublikowana na obu moich blogach.
Miłego czytania. :D 
1.03.2014

Rozdział siódmy-'Bratnie dusze.'


Dla każdego zakochanego w Natlettcie (Naty i Viola XD) oraz Lemiliano(Leon i Maxi XD).
Oczywiście specjalna dedykacja dla Miśka. Mam nadziej, że będziesz usatysfakcjonowana. ♥ 

-Nie pamiętam kiedy grałem ostatnio.-wyszeptał szatyn, trzymając ręce na ukochanym instrumencie.
  Duma rozpierała jego zniszczone serce, które powoli wracało do prawidłowego stanu. Przez długi czas nie rozumiał, co było z nim nie tak. Czego mu brakowało.
Podczas każdego oddechu czuł, że nie może odetchnąć pełną piersią. Coś hamowało jego myśli, słowa, uczucia. Zatrzymywało Leona w jednym miejscu. Jeden krok w przód mógł go uratować albo zniszczyć. Czy znajdzie się ktoś, kto wskaże mu właściwą drogę? Pomoże odnaleźć szczęście? Sprawi, że świat znowu będzie taki sam. Będzie tak samo kolorowy jak dziesięć lat temu. Może nawet bardziej?
   Za późno. To już się stało. A to wszystko za sprawą jej uśmiechu. Całe zło tego świata wyparowało kiedy ona wtargnęła do jego uporządkowanego,
nudnego życia. Wywróciła jego spokój do góry nogami. Dzięki niej wrócił. Dawny Leon z powrotem znalazł się na swoim miejscu. Jakby nigdy nie odszedł w zapomnienie. Zadziwiające ile jedna, chaotyczna dusza może zdziałać. Potrafi naprawić kogoś, nie mającego szans na ratunek. Nie każdy byłby do tego zdolny. Ludzie zbyt łatwo się podają. Nie umieją dostrzec najważniejszego. Nadziei.
  Czasami strach o kogoś dla nas ważnego jest silniejszy od naszych słabości.
  Jednak los nigdy nie był  łaskawy dla Verdasa. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?  Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później coś się wydarzy. Zostawi po sobie tylko gruzy, albo zabierze wszystko, co stanie mu na przeszkodzie. Był przekonany, że tylko kwestia czasu.
  Ale wcale nie zamierzał się podawać. Zbyt długo czekał na swoje szczęście. Nie może pozwolić aby teraz po prostu odeszła. Tym razem na to nie pozwoli. Czekanie to najgorsza rzecz, która zdarzyła się w jego życiu. Więcej to się nie powtórzy. Nie tym razem.

-Co ta miłość robi z człowiekiem.-westchnął a jego twarz natychmiast się rozpogodziła. Ona jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Ona jest wiatrem żagli jego życia. Ona jest światłem, który rozświetla mrok. Ona jest sensem istnienia. Jego istnienia.
 Jaka część jego życia była pusta?
W tym momencie było to wręcz oczywiste. Świat nie był sobą bez muzyki. Był surrealistyczną rzeczywistością, której szczerze nienawidził. Ale teraz? Wszystko było na swoim miejscu. Przynajmniej prawie. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego. Jej niebiańskich oczu wpatrującego się w niego z miłością. Malinowych ust spragnionych pocałunku. Delikatnych ramion, które odsłania nosząc sukienki. Tak bardzo chciał powiedzieć co czuje. 'Kocham Cię' chciało czym prędzej wyskoczyć z jego gardła. Wciąż jednak krążyła pewna obawa. Czy jej serce bije tym samym rytmem?

-Violettcie na pewno się spodobała.- Maxi pojawił się w mieszkaniu niczym duch. Niespodziewanie, na dodatek zupełnie niepostrzeżenie.
  Ponte miał wyjątkowy dar. Zawsze wiedział co powiedzieć. Umiał znaleźć pozytywy w każdej sytuacji. Nie ważne co się stało. Zawsze jest jakieś wyjście. A jeżeli go nie ma to zawsze znajdzie się jakaś nauczka. Uśmiech nigdy nie schodził z jego przystojnej twarzy. Verdas miał czasem wrażenie,że jego przyjaciel jest jak słońce. To od niego wszystko się zaczęło. I może to on wszystko zakończy?

  Bez wątpienia należał do najbardziej irytującego gatunku ludzi. Optymistów. Jednak w nim było coś innego. Umiał zarazić ludzi pozytywnym myśleniem. Powtarzanie 'pokój i miłość wszystkim' nie było w jego stylu. Definitywnie. To nie był Maxi.
  Jak każdemu, zdarzały mu się gorsze dni. Ale nawet podczas deszczu nie tracił pogody ducha. Nie należał do typowych entuzjastów. On był od nich o wiele lepszy. Był po prostu sobą.

-Mam taką nadzieje, przyjacielu.-oznajmił Leon spoglądając na nogi bruneta, położone na stole. Zignorował je jednak po chwili. Ponte, przecież nigdy się nie nauczy. Usiadł obok chłopaka na kanapie. Cieszył się,że ktoś przyszedł go wysłuchać. Doradzić. Pocieszyć. Po prostu być.
  Przyjaciele to najlepszy -oprócz miłości- skarb podarowany nam przez Boga. Kiedy, któregoś z nich zabraknie nie ma już nic.
 Wszystko znika.

-Na czym skończyłem ostatnio?- zadał pytanie szatyn, kierując się po obowiązkowy element ich pogaduszek. Czekoladowe babeczki, kupione specjalnie na te okazje w pobliskiej cukierni.
-Kolacja. W końcu wiem dlaczego tyle czasu miałeś u siebie Adriana.- w buzi Maxiego w mgnieniu oka znalazł się wypiek. -Swoją drogą.- kontynuował - Świetna piosenka, stary. Jest taka romantyczna. Gdybym był kobietą to rzuciłbym się na Ciebie, kocie.- Leon zakrył twarz dłonią. Przez rozstawione palce, spojrzał na przyjaciela.
-Maximiliano Ponte!-powiedział piskliwym głosikiem.- Bierzesz ślub, nie możesz zdradzać Natalii.- udał oburzonego.-Aleeee.-przeciągnął.-Gdybyś był dziewczyną, na pewno umówiłbym się z Tobą.
  Zabójczy śmiech rozniósł się po całym mieszkaniu. Jak dobrze jest mieć prawdziwego przyjaciela.
-A wiesz co jest najlepsze?- brunet uspokoił się na tyle, aby wydobyć coś z siebie.-Nie muszę być dziewczyną żeby cię kochać.-zatrzepotał rzęsami, zupełnie jak Natalia.
-Ja Cię kocham mocniej Maxio.- Leon odezwał się poważnym głosem. Tym razem opanowanie głośnego śmiechu, było o wiele trudniejsze.
  Bez bratnich dusz, świat byłby zdecydowanie nie do zniesienia.


-Mówię Ci przecież, że to nie tak!- oznajmiła Violetta, mordując przyjaciółkę spojrzeniem.- Jeżeli chcesz wiedzieć co się stało, proszę Cię Natalia. Sieć cicho.-zarządziła szatynka.
-Jaka ty jesteś ostatnimi czasy niecierpliwa.- zaśmiała się brunetka.
-Oczywiście,że jestem.-odpowiedziała zadowolona z siebie.- A teraz. Im szybciej skończymy tym szybciej pójdziemy po sukienkę.

   Adrian przyjechał do Leona następnego dnia.
Niczego nieświadoma szatynka smacznie odsypiała wczorajszy wieczór.
Zmorzył ją sen. Piękny sen o przyszłości. Widziała siebie w pięknej białej sukni. Nie była to jednak suknia ślubna. Pod nogami czuła coś sypkiego, odrobinę wilgotnego. Piasek. Plaża, przeszło jej przez myśl. Ale co ona tu robi? Obróciła się dookoła. Morze? Nie ocean. Zaraz... To Buenos Aires. Przedmieścia. Pięć kilometrów stąd jest port. Zakmkneła oczy. To miejsce przypominało jej dzieciństwo. Dobre czasy, kiedy jej mała jeszcze żyła. Przychodzili tu na pikniki. Doskonale pamięta jak puszczała niebieski latawiec. O tam przy brzegu. 
  Podeszła bliżej wody. Zamoczyła stopy, patrząc na zachodzące słońce. Delikatna bryza powiewała jej brązowymi lokami. Było idealnie. Bez zmartwień. Bez nikogo. Tylko ona i wspomnienia. 
 Coś jednak musiało przerwać błogi spokój. 
-Violetta!-usłyszała ciche wołanie. Nie miała ochoty patrzeć w stronę głosu, ale miała nieodparte wrażenie, że doskonale zna jego właściciela. 
  Nie myliła się. 
Dostrzegła chłopaka, na oko miał może siedem lat. Przypominał jej kogoś. Kogoś wyjątkowego jednak było w nim coś... innego. Był starszy. Nie wiele. Jednak z oddali dostrzegła jego oczy.
-Adrian?-odkrzyknęła radosna. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Dopiero kiedy dostrzegła idącego za nim mężczyznę zrobiła krok w przód.-Leon?-wyszeptała prawie nie słyszalnie. Szatyn skinął głową i uśmiechnął się do niej blado. Ona nie czekając dłużej pobiegła w jego kierunku.-Leon!- krzyknęła szczęśliwa. Była tak blisko...

-Violetta!-usłyszała głos Adriana.-Ciociu! Wstawaj.-otworzyła oczy. Ujrzała chłopaka leżącego tuż obok niej na łóżku.
-Gdzie plaża?-spytała zaspana. 
-Jaka plaża, Ciociu?-odparł maluch.-Mozemy poplosic wuja zebysmy pojechali ale najpielw musis zjes sniadanie.-wykrzyczał radośnie. Co? Jakie śniadanie? Co się tu dzieje? Otworzyła szerzej oczy. Adrian siedział tuż obok. Moment. ADRIAN. JEST. OBOK.
-Mały, co ty tu robisz?-powiedziała ziewając.
-Wybacz Vilu, ale tak smacznie spałaś więc nie miałem serca cię budzić.-usłyszała Ten przyjemny głos. Rozejrzała się za jego źródłem. 
Leon stał oparty o framugę drzwi. Jego nonszalancka postwa była zadziwiająca. Wczoraj wydawał się spięty. Aż za bardzo. A dzisiaj? Wrócił. To był Leon z czasów studio. Arogancja połączona z urokiem. Wpatrywała się w niego z uwielbieniem. Przekręciła głowę w prawo i napotkała jego spojrzenie. Jej niezwykłe oczy i jego szmaragdowy wzrok znalazły wspólny język. Słowa nie były potrzebne. Nie w tym momencie.
 Czy nie jest idealny?-różne myśli grążyły po jej głowie, ale ta zdecydowanie była najmilsza. Dla niej zdecydowanie najprzyjemniejsza.
-Dlatego zrobiliśmy Ci śniadanie.-odezwał się szarmancko. 
-A może tak Buenos Dias?-spytała, przeciągając się. 
-Dzień dobry, księżniczko.-rzekł, idąc w stronę kuchni. 

-Zrobiłeś jej śniadanie?!-zdziwił się Maxi, pochłaniając ostatnią babeczkę.
-Tak. A co?- powiedział wpatrując się w bruneta. 
-Nie uważasz, że jesteś zbyt...
-Uroczy? Wspaniały? Słodki?-wymieniał.-Nieee.-zaprzeczył przyjacielowi. 
-Co się z tobą stało?-nie dowierzał Ponte. On też to zauważył. Verdas się zmienił. Na lepsze czy gorsze? W duchu modlił się aby jednak pozostał taki sam. Nie chciał ryzykować jego straty.
-Ze mną? Zakochałem się.-Westchnął. 
To wyjaśniało wszystko. Człowiek zakochany nie jest sobą. Jest lepszą wersją samego siebie. Miłość uwydatnia wszystkie najlepsze cechy. Kryje nasze niedoskonałości. Sprawia, że jesteśmy lepsi. 
Jeżeli tego nie robi, to oznacza, że nie jesteśmy zakochani. 
  Dlaczego? Bo miłość jest jedyną rzeczą, która uskrzydla. Jedynym sensem naszego istnienia. Bez niej nie byłoby niczego. Nigdy. 



************
Do ogłoszenia wyników na blogu nie pojawi się żaden rozdział.  To wszystko przez nagrodę. xD 
I takie krótkie pytanie. :3333 Długość rozdziału Wam odpowiada?  Bo jeżeli nie to zawsze mogę zwiększyć limit słów,ale wtedy rozdziały pojawiały by się rzadziej. c: Czekam na wasze opinie.

Nawet sobie nie wyobrażacie jaką mam radochę w tym momencie. Mój Misiek wczoraj  powiedział,że jestem mądra. xD 

Po raz enty przypominam o konkursie. :D 

http://ask.fm/SophieblogV    <- jeżeli ktoś chce może wbić. :3
http://ultimo-besarte.blogspot.com/ <-koniecznie musicie zajrzeć. :D I najlepiej pozostawcie po sobie ślad. ♥ 

I jako,że tak ładnie komentowaliście ostatnio,tym razem nie zorbie Wam challengeu.^^ 

Do zobaczenia Sophie Verdas. Teraz już Cortés. c;




Layout by Yassmine