18.05.2014

Rozdział dwunasty- 'Tysiące pytań'

Dla Oli W. Miało być ostro, no ale jeszcze sobie trochę poczekasz. Musisz mnie zdemoralizować jeszcze bardziej, niestety. :D  + to zdjęcie Jorge *.*  ♥ Ty wiesz jak mnie uszczęśliwić. :P
Chciałabym jeszcze podziękować wszystkim, którzy o mnie pamiętali. Nie było Was szczególnie wielu oraz pomińmy fakt, że nie lubię składania mi życzeń, ale naprawdę serduszko mi się uśmiechało, kiedy widziałam, że jest ktoś o pamięta o tej staruszce Sophie. XD I prezent na asku-nie spodziewałam się. :)
Nie zapominajmy o mojej Olci, która oczywiście musiała koniecznie napisać o tym na blogu. :P I tak Cię kocham. <3
I o Tej przez, którą się prawie wzruszyłam. Ty wiesz, że to o Tobie c'nie. <3 Te amo. ;*

   

Kiedy słońce chowa się za horyzontem, a noc otula swoją samotnością, chowamy głowę w miękką poduszkę i toniemy we własnych myślach, marzeniach, planach. Często, zastanawiając się, co kryje się w ciemnościach.
Czy tam, w lewym kącie pokoju, coś czyha? Czy szafa jest wolna od strasznych kreatur, których baliśmy się w dzieciństwie? Czy jesteśmy bezpieczni, tutaj we własnym łóżku?
 Czy czające się na nas potwory, nie mają innej postaci?
 Niewidocznej, groźniejszej. Gorszej.
 Nie możemy ich zobaczyć, ani dotknąć. Możemy je czuć. Czasem zbyt mocno.
 Uczucia. Niewidzialne zło w czystej, piekielnej postaci.
 To one zabijają w nas wszystko, co dobre. Prawie zawsze to one są największym przekleństwem naszej ziemskiej egzystencji.

 Może lepiej nie wiedzieć? Może to, co się przed nami chowa, ukrywa się z jakiegoś powodu? W końcu one niszczą śmiech i zabiją życie. Zabierają światło, którego tak bardzo potrzebujemy. Niszczy nas, częściowo. Ale to tych słabych zabiera w całości. Ich powinniśmy chronić. Zadbać o ich delikatnego ducha, łamliwe serce, trudne charaktery, zmiażdżone uczucia. To oni. Oni są najbardziej bezbronni. 

POWINNIŚMY.
   
 Jednak tego nie robimy. Ludzie, którzy są krusi i zostają bez nikogo. Stawiają czoło swoim lekom, ciemności, nie mając kogokolwiek, żeby chodziarz potrzymał ich za rękę. Brak najbardziej błahych gestów, wywiera na nich największe piętno. Coś, co powinno trzymać przy życiu, wyrządza tylko krzywdę, rani.
 Samotność jest ich największym przekleństwem, rzadko największą siłą. Ale cuda się zdarzają, nawet te najbardziej nieprawdopodobne, dotyczące ludzkiego wnętrza. Bo w końcu... Kto, jeżeli nie my, jesteśmy największa zagadką świata?
Nadzieja, że za tymi wszystkimi okropieństwami lśni promień nadziei jest czegoś warta? Czegokolwiek? 
Tysiące pytań, bez żadnych odpowiedzi. Jedna rozstrzygnięta zagadka, postawi przed nami setki innych. 
Sens wszechświata w ogóle istnieje?  

 Serce po cichu wyrywało się ku jasności.
Czuło, że będzie dobra, dziwne. Jego głos zawsze mylił wszystkich dookoła. Zwabiał w ciemne zakamarki naszych uczuć, tych najgorszych.
 Można nadszedł ten dzień, w którym to nie rozum zachowuje się rozsądnie? A miłość potrafi uleczyć wszystkie złamane serca?
   
 Buenos Aires było urokliwe w każdym zakątku. Stare i te nowsze uliczki w swojej paradzie różności konkurowały o jak najlepsze pierwsze wrażenie. Szklane dziwi, kolorowe wejścia, wystawy pełne... Wszystkiego! Od ciuchów zaczynając, kończąc na nieidentyfikowanych przedmiotach o ciekawym kształcie. Urok opanowywał serca ciekawskich turystów, z którym od maleńkości mierzą się rodowici mieszkańcy tego miejsca. Trzeba przyznać, to bardzo przyjemna walka, zwłaszcza, mając dookoła tyle piękna. Codzienne smutki rozświetlało gorące słońce, a nocą zastępował je błyszczący księżyc, przyklejony do nieba z niezwykłą ostrożnością. Ktokolwiek go tam umieścił, uwielbiał przylepiać dookoła miliony małych diamentów, zwanych gwiazdami.  
Nawet deszcz wydawał się tutaj weselszy, a ciemne chmury nie miały większego znaczenia. Były tylko odmianą, której każdy potrzebuje.  Ale nawet wtedy, miasto uśmiechało się do wszystkich.
Stolica Argentyny zachwycała, od zawsze i na zawsze. Szyk i oryginalność tego miejsca nie były to podrobienia. Tylko tutaj, prawdziwa muzyka, grała w duszach prawdziwych ludzi.  
Idealne miejsce do szczęśliwego życia.
Ale czy, aby czuć się spełnionym potrzeba perfekcyjnego otoczenia? 

W tym ogromnym tłoku ludzi, wieżowców, muzeów, parków i sklepów, znajdował się jeden, zwyczajny dom. Niewyróżniający się niczym. Pospolity, ale znaczący wszystko dla pewnego małego sześciolatka. 
Był biały, stosunkowo, jak białe mogą być ściany w wiecznych upałach, wymieszanych z obfitymi deszczami. Kolor i argentyński klimat, nie przypadły sobie do gustu. Ale jednak budynek nie tracił na nim swojego ciepłego uroku. Co było rzeczą ogromnie paradoksalną dla Adriana, ten chłodny, zimny kolor od zawsze kojarzył mu się z zimą. A zima nie jest przyjemna pod względem temperatury (On tym bardziej nienawidził tej pory roku. Był stuprocentowym zmarzluchem, po wujku.),  więc miłe i kojące skojarzenia, według niego były bezsensu. Ale jednak były i w gruncie rzeczy całkiem mu się podobały. Całkiem, bo jednak zieleń wydawała się mu o wiele bardziej na miejscu. Najlepiej taka jak w jego pokoju, miał do niej słabość. Dość wyjątkową, skrywającą jeden z zakamarków jego ciekawskiej duszy.
Będzie kimś wielkim.
Tak napisano w gwiazdach. Sam tak postanowił. Nie ważne kiedy, ale wiedział, że będą musieli być z niego dumni. Mama, Tata i Wujek, w dalekiej (na razie_ przyszłości będą bić mu brawo, stojąc obok niego w ważnym dniu, którego data i przebieg jeszcze nie były mu znane. Jeszcze. Ale kiedyś musiał nastąpić i miał szczerą nadzieje, że Ciocia Violetta również tam będzie. Polubił ją, nie zwracał uwagi na jej sławę, na piękny głos, śpiewający jej kołysanki w ostatnim czasie. Violetta Castillo-piosenkarka, która niespodziewanie okazała się piękną, nierozkwitniętą różą. Adrian został jej wodą, Leon jej słońcem, aby mogła rozwinąć się w całej swej okazałości.
Mały nie musiał się zastanawiać czy ten zawiły proces się uda. Już przynosiły efekty.

-Synku kończ zabawę, czas do domu!-Leżał na trawie, patrząc w niebo. Można to nazwać zabawą?
Nie protestując jednak zbytnio, przywołał do siebie swego kompana i z niekrytą radością po udanym dniu, wesołym krokiem podążył ku głosowi swojej mamy.
Włosy Adriana nie uwolniły się od spotkania z ukochaną blondynką, kiedy przeszedł przez próg szklanych drzwi. Mruknął coś i oburzony powędrował do taty, który kończył wkładanie naczyń po kolacji do zmywarki. Dość przyjemna robota.
-Czyżby ktoś ruszył twoją grzywkę?-Znał ten ból, aż za dobrze.
-Taaato, zlobisz mi kakałko, aby ulecyć moje oblazone seldusko?- Chcąc zaspokoić synowskie fochy bez ociągania zabrał się za przygotowanie ciepłego napoju. Tymczasem najmłodszy z rodziny Cortezów powędrował do salonu, w którym zobaczył szczeniaka, wylegującego się na miękkim dywanie.
Przytulił się do Zafiro.
Świat u boku przyjaciela, nie wydawał się ani trochę straszny.



Park, zachwycający swą zielenią, przyciągał do siebie niezliczoną ilość ludzi, kochających świeże powietrze. W Buenos Aires, nie było to rzadkością. Jedno z najwspanialszych miejsc w mieście zawsze było pełne gości.
Kryło się tam tylko kilka opustoszałych zakątków i kryjówek, o których wiedzieli tylko wybrani. Tajemniczość tych niewielkich skwerów, nie znikała z biegiem lat, owiała się tylko niezliczoną ilością miejskich legend.
Dzień (Choć zbliżał się ku końcowi, co za tym idzie, ochładzał się.) był ciepły, naprawdę przyjemny. Pogoda, zapewniając dodatkowy komfort spacerowiczom, od czasu do czasu z swoich objęć wypuszczała zimny wiatr. Oplatał krótkim chłodem rozgrzane ciała, uprzyjemniając im krótką wędrówkę w otoczeniu drzew niemal sięgających nieba.

Z radosnymi wypiekami na twarzy; z ich dziewczęcą urodą; z niesamowitą gracją; z najlepszą przyjaciółką szły szerokimi, parkowymi ścieżkami. Po bardzo obfitym posiłku, a raczej maniakalnym pożeraniem
słodyczy, przejście obok tysięcy zjawiskowych kwiatów i czasem aż rażącej w oczy zielonej trawy, wydawało się idealnym pomysłem. I rzeczywiście takim było.
-Vilu, ja wszystko rozumiem.-Odezwała się Natalia, zagłuszając śpiew ptaków i krzyki bawiących się dzieci. Jej głos jednak, był tak przyjemny, a ton zaciekawiony, że gniewając się na nią za tak oczywiste pytanie, Violettę dopadłyby wyrzuty sumienia, już i tak zbyt często ją nękające.-Pojechaliście w góry z małym, okej. Ale o co chodzi z tymi artykułami o Leonie w gazetach? I dlaczego jest w to zamieszana twoja menadżerka?- Lawina pytań wypłynęła z jej ust.
-Dlaczego zadajesz pytania skoro jeszcze nawet do połowy opowieści nie doszłyśmy?-uśmiechnęła się blado.-Na wszystko nadejdzie czas-Violetta westchnęła.-Góry, kochanie. Teraz góry.
Ciąg dalszy historii się zaczął. A odpowiedzi same się odnajdą. 


Droga wydawała się niemieć końca. Czarny asfalt wił się, tworząc nowe zakręty, a czasem proste odcinki. Omijali mnóstwo samochodów, a w nich całe rodziny, spieszących się biznesmenów, par i innych wędrowców. Wszyscy dorzyli do celu, który znali tylko oni sami. Niekórzy widzieli już koniec podróży, dla innych, dopiero się zaczynała. Cel w każdym wypadku, był wart wysiłku?
Kiedy Buenos Aires znalazło się tuż za nimi, ręka Leona w magiczny sposób natrafiła na pewien guzik. I wtedy rozlega się muzyka. Z radia poleciała piosenka, którą Verdas uwielbiał. Dość stara, jeszcze z czasów Studia. 
 'Never made it as a wise man
I couldn't cut it as a poor man stealin' 

Pierwsze słowa wymrukiwał. Nie śpiewał odkąd ukończył szkołę. Bał się spróbować, wydobyć z siebie choć najmniejszy pisk. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak.

Tired of livin' like a blind man
I'm sick of sight without a sense of feelin 

Violetta widząc jego ból, zaprzątała sobie głowę, co mogło to wywołać.
I wtedy wróciło. 
Wszystko.
Ze zdwojoną siłą. 

To jak wykorzystał jej samotność dzięki kolacji, na którą jej tata wyszedł z Esmeraldę. Jego 'ciche' wchodzenie po schodach, które obudziłoby zmarłych. Jak dotknął jej nagiego ramienia, wysuniętego spod kołdry. Ten uśmiech kiedy zobaczył jak rozpromieniła się na jego widok. Jak czule dotknął jej twarzy i delikatnie pocałował w czoło. Jak usiadł obok niej i przyległ do niej najściślej, każdym kawałkiem ciała, gładząc jej kasztanowe włosy. To z jakim entuzjazmem rozmawiali przez pół nocy, jak się śmiali, skradli szybkie całusy, wcale nieromantyczne i ani trochę namiętne. Był ich, tak po prostu.
Ale najbardziej zabolał widok jego oczów kiedy śpiewał jej tą piosenkę. Miłość, która w nich się kryła była niesamowita. Patrzył się na Violette, w niesamowitym skupieniu, pożerał ją wzrokiem i grał na gitarze, jakby od tego zależało jego życie. Kochał ją, a ona jego. Ich bajka wtedy jeszcze trwała, a o końcu nie byli w stanie myśleć. 

 To była jedna z ich idealnych chwil, taka, którą nie zapomną; która ma specjalne miejsce w ich sercach; która zawsze przyprawiała ich o miłe dreszcze; która była jak ostatni promień słońca w najczarniejsze dni; która była już tylko ochłapami nadziei, o równie wielkiej miłości. 
Ale to był ich dzień. ICH. Z nikim, nigdy, nie dałoby się powtórzyć tego w jakikolwiek sposób. Wszelkie próby skończyłby się nieudaną imitacją. Niczym więcej. Rzeczy idealne są nie do podrobienia. Serce zawsze pozna marną kopię, ono zawsze zna prawdę i bije w rytm tylko jednego imienia. Jednego. 


 ''These five words in my head
Scream "Are we having fun yet?" 
[..]
 Yeah? Yeah*

Ostatnie słowa zabrzmiały, a Violetta w końcu przypomniała sobie ten pocałunek. 
Pierwszy od którego ciarki przeszły jej po całym ciele. Miała wrażenie, że się pali, że Leon się pali, że temperatura w pokoju jest dziwnie wysoka. Jego warki były gorące i przyjemne, i zachłannie pożądały jej ust. Całował tak dobrze... Jak nikt inny, ani wcześniej ani później. 

Uśmiechnęli się niemal w tym samym momencie. Mimo wszystko, to było miłe wspomnienie.


Kiedy ostatnie słowa wypłynęły z jego ust, stał już za blatem w kuchni i szukał jakiś pozostałości soku w lodówce. Za stosami warzyw, kilkoma jogurtami pozostawionymi przez Adriana odnalazł się karton skoku marchewkowego. Wyciągnął go, porwał dwie szklanki i wrócił do Maxiego, który wciąż nie przerwanie siedział na tej samej kanapie i przetrawiał wszystko od początku wciąż, wciąż i wciąż.
Ale nie było nad czym myśleć, kiedy w końcu do tego dotarł, spłonął rumieńcem. Jasnym dla niego było, że chodzi o... miłość. A teraz wystarczy czekać na koniec; na szczęśliwe zakończenie, takie jak w tych durnych komediach romantycznych Natalii, które jednak uwielbiał z nią oglądać. 
Tak miała skoczyć się ta opowieść, w jego założeniu, oczywiście.
-Dzięki-wyrwał się z transu kiedy Leon wręczył mu wprost do ręki przezroczystą szklankę.
-Coś się stało?-spytał zaniepokojony, widząc bladą twarz Maxiego.
-Co?
-Pytam, czy coś się stało? Max, dobrze się czujesz?-Co tu powiedzieć? Za żadne skarby nie mógł przyznać się, że myślał o ich historii, jako o czymś romantycznym. To facet, oni tak nie robią.
-Co? Co? Nic.-wybełkotał pierwsze co przyszło mu na myśl.
-Świetnieee. Nie masz przypadkiem gorączki?-zażartował, porywając szklankę ze stołu.
-Nie sadzę, Verdas. A co chciałbyś zabawić się w pielęgniarkę?-Miło jest pośmiać się ze swoim prawdziwym przyjacielem.


-Cholera!-Uderzył pięściami o kierownice. Podróż nie mogła przecież minąć bez większych niespodzianek. Zatrzymał samochód na poboczu i wysiadł z niego trzaskając drzwiami. Wkurzył się i to mocno. Violetta skinęła głową na Adriana, żeby na razie nie ruszał się z miejsca i dalej kontynuował czytanie książki dla dzieci. 
-Leon, co ci jest?-wyszła z pojazdu, zastanawiając się co Verdasowi uderzyło do głowy, kiedy
zobaczyła go pochylonego nad tylną oponą, zrozumiała.-Nie mamy zapasowego koła, prawda?-To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Usiadła obok niego na piasku, krótkie spodenki, które miała na sobie, były wręcz do tego przeznaczone. Kiedy ujrzał jej długie nogi, ledwo powstrzymał się od przewietrzenia języka. 
Źle na mnie działa, bardzo źle.
-Ile będziemy czekać?-usiadł obok niej. Tuż obok.
-Świetne wieści, tylko godzinę.-To były naprawdę optymistyczne wieści. Kilka minut niezręcznej ciszy, właśnie miały się skończyć.
Szturchnął ją łokciem. Nie pozostała mu dłużna. Zaczęli się przepychać, zupełnie jak dzieci w przedszkolu. 
Słysząc kilka pisków cioci i krzyków wujka,  Adrian wyskoczył z samochodu. Miał nadzieje na jakieś bohaterskie zadanie to wykonania. Marzył o zostaniu superbohaterem. Oczywiście, to jemu spośród milionów małych chłopczyków miało się to udać. Ku jemu rozczarowaniu zastał tylko śmiejących się Violette i Leona. Zupełnie nie obchodziło go dlaczego leżą na piasku i śmieją się jak idioci. Miał głęboko gdzieś dlaczego stoją na poboczu. Chciał ich uratować. Oburzony, odwrócił się na pięcie i wrócił do niebieskiego auta. 
Niech utopią się w tym piasku.
A oni tonęli, ze śmiechu. Jego 'żądanie' było blisko spełnienia.

Może miłość naprawdę  potrafi uleczyć złamane serce?
__________________________
*Piosenka *klik*

A oto i nadeszły wyniki mojej ciężkiej pracy, skupienia, niesłuchania pani od biologii i kilku wypitych ziołowych herbatek i kakałka. Tym razem bez użalania się nad sobą, robię postępy c'nie? :)
Też Was kocham. <3
I praszam za opóźnienie, znowu, ;c Jednak tym razem mój kochany pan od historii się na mnie uwziął. Serdeczne pozdrowienia dla niego. Poza tym trzeba popoprawiać oceny, więc myślę, że na początku czerwca będę miała o wiele więcej czasu na pisanie. :)

I na samiutki koniec. Pamięta ktoś Tini Verdas? Otóż poprosiła mnie, żebym przekazała Wam, że jeżeli ktoś byłby zainteresowany *tutaj* jest jej nowy blog. Jestem przekona, że gdzieś tutaj jacyś fani Tini sie odnajdą i wciąż będą towarzyszyć jej w bloggowej przygodzie jak dotychczas. :)

A jak minął Wam dzień misiaki? Hm? Mam nadzieje, że zdecydowanie lepiej niż mi. :)
Oficjalnie kończę i pozdrawiam wszystkie Sophienators. :D
Kocham Was, najmocniej. <3333

18 komentarzy:

  1. Wracam później :*
    Pierwsza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jestem wreszcie :) Nie będę pisać że to świetne i cudowne, bo to już dobrze wiesz i znaasz :D Ale jeszcze raz powtórzyć nie zaszkodzi c'nie? :DD Genialne, cudowne, piękne, za*ebiste, przepiękne, najlepsze..etc. Przy kawałku o Adrianie rozkleiłam się - 'Taaato, zlobisz mi kakałko, aby ulecyć moje oblazone seldusko' - aaa, przesłodki i prześwietny tekst <3 Dziecko idealne, heh, ja znając życie, gdybym znalazła się w takiej sytuacji bym tylko focha strzeliła a nawet jakby mi kakało wciskali to i bym tak nie wzięła ;D
      O czym ja pisze wgl? A juz wiem - o tym jakie to genialne :3 (Mówiłam już to?xD) Bosze, León i Violetta jakie dzieci ;D Adrian przyszedł śpieszyć im z pomocą a oni sie w piachu tarzają xD Czyżby León (we wspomnieniach) po cichu do Violi wszedł..(Widzę już reakcje Germana jakby go tam zobaczył ;D
      Ohh, jak ja ci zazdroszczę talentu ♥♥
      Ten pomysł ze wspomnieniami jest genialny <3
      Pozdrawiam :**
      PS Fajna piosenka w opisie, jak na zawołanie..( ile ja się jej naszukałam xD)

      Usuń
    2. Dzięki wielkie. :)
      Miło to słyszeć, że mój Adrianek rozkleja tłumy. :D
      Ja pewnie też nie. XD
      Leon na pewno nie wyszedłby żywy. ;)
      A do piosenki link jest tuż pod rozdziałem. xD
      Pozdrawiam cieplutko, Soph :3

      Usuń
  2. A oto miejsce CÓRECZKI :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no jestem!
      Na początek należą Ci się przeprosiny, co?
      No, bo... ja wiem,ze 8 maja obchodziłaś urodzinki, aja? Ja straciłam po 15 internet, a potem wyleciało mi to z głowy.
      Przepraszam, Soph. Za ługujesz an lepszą córeczkę ;-0
      W każdym razie tu masz te spóźnione:
      Życzenia są czymś bardzo ważnym
      - szczególnie w urodziny.
      Tak więc życzę ci tyle spokoju,
      ile tylko potrzebujesz,
      tyle szaleństwa,
      aby życie nie wydawało się nudne,
      tyle szczęścia,
      abyś nie oszalała z nadmiaru,
      miłości ponad wszystko,
      byś nigdy nie zaznała goryczy,
      nie czuła się samotna pośród ludzi,
      miała zawsze serce kochające przy sobie
      i jasne dni przed sobą
      oraz dużo zdrowia i spełnienia najskrytszych marzeń.
      ---
      Tak, tak se okropna ja z beznadziejnymi żyzeniami -,-.
      Masz pełne prawo mnie udusić.
      ---------------------------
      Przejdźmy jednak do twej zacnej dwunastki.
      Jest wspaniała, niewątpliwie.
      I nie było tak dużo o jedzeniu :D! Może nie przytyję!!!
      Ten początek o strachu, cierpieniu, miłości, smutku...
      Genialny. Taki prawdziwy i szczery o raz (może mi się wydaje) sentymentalny.
      Kółeczko z samochodziku odpadło... Oj, jakże mi przykro XD
      Adrianek jak zawsze najlepszy,ale..
      Jak można nie kochać zimy? 3: Biało,pięknie, puszysto... Ach...
      Warto czekać na coś takiego. Naprawdę.
      Nie będę pisać, ze zazdroszczę Ci talentu, b ty go nie masz.
      Ty masz coś znacznie większego <3
      ---
      Twa Córa

      Usuń
    2. No czo ty. Mam wspaniałą córeczkę. <333333333
      I dziękuje za życzenia. :3
      Robię postępy z tym jedzeniem.^^
      Ja piszę same sentymentalne rzeczy. XD
      Loffki córcia. ♥

      Usuń
  3. Dobra, to ja skomentuję od razu, ale krótko :P
    Rozdział był wspaniały. Oczywiście, pełen uczuć i tego wszystkiego pięknego takiego <3333
    Czekała, ale się opłacało :)
    Nie ma to jak nie zabrać ze sobą opony na jakiś wyjazd no xD
    Okey, ściga mnie niemiecki, więc ja uciekam ;)
    Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do mnie xD
    Kocham <333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko Leoś mógł wywinąć taki numer. XD
      Niemiecki... Ech. ;-;
      Wbije, wbije. ;*

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Omomom *__* Dwunastka ^^ Jakże wspaniała i cudowna :)
    Piszesz wspaniale, fantastycznie ^^ Zazdroszczę talentu *.*
    Tak, tak.. masz go zdecydowanie za dużo. Pożycz tego talentu.. słowo, że kiedyyyś oddam ;3 Ojejku.. Adrianek ^^ Rozdział cudowny <3
    Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :3
      Jednak nie mam czego pożyczać. ;P
      <3

      Usuń
  6. Zaczne moze od tego, ze rozdział przeczytałam juz bardzo dawno temu moj komentarz tu sie pojawił dlaczego? A no dla tego ze moj cudowny telefon zbuntował sie i nie chciał nic opublikować :( Smutne. No ale w koncu przypomniała sobie :) Rozdział super jak zawsze ! Kto normalny nie ma ze soba w aucie koła zapasowego ? Tego mozna sie było spodziewać tylko po Leone :D No ale mniejsza o to juz czekam na next ! Pozdrawiam <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie stało. ;)
      Sama mam pełno opóźnień na wszystkich blogach.
      Dziękuje za koma, całuję. :*

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. I znowu jestem spóźniona. Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Za późno wczoraj wróciłam. Ale ja nie o tym.
      Masz kilka błędów i literówek, ale o tym też nie będę pisać. Nie jest ich tak rażąco dużo, żeby przeszkadzało to w czytaniu, więc nie jest źle.
      Rozdział cudowny. W dalszym ciągu intrygują mnie te artykuły, o co chodzi, co?
      I te wspomnienia związane z piosenką. Cudo. Oni są po prostu dla siebie stworzeni. Leonetta 4ever. :D
      Kocham Cię i pozdrawiam cieplutko,
      Candy. <33

      Usuń
    2. ;)
      Jeżeli chodzi o artykuły to myślę, że w przeciągu 1-2 następnych rozdziałów sprawa się wyjaśni. :>
      Zgadzam się, chodząca zajebiaszczość. <3
      Ściskam, Soph. <3

      Usuń

Layout by Yassmine